sobota, 31 października 2015

WYPOMINKI

I znów ten czas listopadowy nadchodzi... Poczytałam swój zaduszkowy post zeszłoroczny i jakoś mi się tak melancholijnie zrobiło...

Tym razem wypominki, krótkie wspomnienia tych, którzy odeszli, nieważne, czy w tym roku, czy wiele, wiele lat temu. Wracają w moich wspomnieniach, w migawkach zapamiętanych scen, w kilku ważnych słowach, w krótkiej modlitwie. Są wśród nich i członkowie rodziny, i artyści, i pisarze, i ludzie kompletnie nikomu nieznani i zapomniani przez wszystkich. Wieczne odpoczywanie więc im wszystkim i tym, o których teraz nie wspomnę, ale pamiętam.

A więc rodzina, na naszym cmentarzu groby moich rodziców i dziadków, rodziców Mamy. O te groby dbam i staram się odwiedzać często. Jak może pamiętacie, Babcia zmarła gdy miałam 10 lat, Dziadka nie miałam szansy poznać. Ale dzięki blogowi wspomnienia o nim ożyły, stał się po wielu latach bliską mi osobą a nie tylko tabliczką na cmentarzu. Teraz dopiero odkryłam kilka faktów z jego życia, znalazłam zdjęcia i świadectwo szkolne, jest moim Dziadkiem, choć  umierając, nie wiedział, że w ogóle kiedyś Dziadkiem będzie.
Grób rodziców Taty jest daleko, w Bieszczadach, na zapomnianym, zarośniętym cmentarzyku. Mój wkład w zachowanie ich pamięci to nowa tabliczka na rozpadającym się grobie. Możliwe to było dzięki kochanej Arteńce, która w ubiegłym roku zawiozła tam tą tabliczkę i uporządkowała grób, za co raz jeszcze najpiękniej jej dziękuję.




Odeszło wielu ludzi, których darzyłam ogromnym szacunkiem za to co robili i za to, jacy byli. Władysław Bartoszewski, Tadeusz Konwicki, Stanisław Barańczak, wcześniej Gustaw Holoubek, ksiądz Józef Tischner, profesor Barbara Skarga, Tadeusz Kantor.  Ludzie mądrzy. ludzie dobrzy, szlachetni, utalentowani . Dzielili się z nami swoją mądrością, wiedzą, talentami, szkoda tylko, że nie możemy już czerpać z tego źródła. Nie wszyscy zresztą chcieli, żyjemy w czasach upadku autorytetów, w których słowo JA jest najważniejsze i pisane dużymi literami. Dziś przypadkiem trafiłam w telewizji na film dokumentalny Jana  Holoubka, w którym to filmie Gustaw Holoubek i Tadeusz Konwicki chodzą po lesie i rozmawiają o sprawach ważnych i fundamentalnych, ale też i żartują sobie z siebie nawzajem. To była prawdziwa uczta duchowa.




Są w mojej pamięci i ludzie szarzy, zwyczajni, żyjący gdzieś na marginesie "normalnego" życia. Są to i bezdomni, którzy zginęli w pożarze domu, o którym nie tak dawno pisałam, i pani M., traktowana jak wariatka i żyjąca długo w jakiejś skleconej  z niczego chatce ze stadem na wpół zdziczałych psów, która po prostu zamarzła w srogie mrozy, bo nie miała na opał. Jest i niejaki D., też bezdomny, który miał krzywą nogę, kulał i zawsze chodził z rowerem, na którym były uwieszone torby z różnymi znalezionymi czy otrzymanymi rzeczami, rzadko trzeźwy. Pamiętam, jak leżał na ulicy pod moim domem z rozbitą głową, wezwałyśmy z sąsiadką pogotowie, przyjechała też policja. Nie chciał dać się zabrać do karetki i krzyczał, że on przeszedł szlak bojowy od Lenino do Berlina i że ma medal za odwagę. Pomyślałam wtedy, jak mało wiemy o ludziach, których mijamy w życiu... I jak mało prawa mamy , by ich osądzać...

Pamiętam moją koleżankę z teatru, Martę,  niezwykle uzdolnioną dziewczynę, wrażliwą i obdarzoną pięknym głosem, która przegrała walkę z rakiem, mojego kochanego i zawsze pomagającego kolegę chirurga, któremu już niestety nie dało się pomóc.

To pieśń do wiersza E.E. Cummingsa w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka, śpiewana przez Martę. "Gdy się już Bóg przestanie wtrącać w  moje ciało..."

Często myślę i wspominam Maćka Berbekę, spoczywającego gdzieś w szczelinie lodowej na Broad Peaku i Tomka Kowalskiego, który został tam wraz z nim. Wszystkich himalaistów, którzy zginęli w górach wysokich i niższych, Jerzego Kukuczkę, Wandę Rutkiewicz, Aleksandrę Wolf, Andrzeja Zawadę, Artura Hajzera, Stanisława Latałło, Tadeusza Piotrowskiego i wielu, wielu innych... Zostali tam, gdzie chcieli być. Wierzę, że są szczęśliwi, choć ich rodziny z pewnością nie.



I tak snują się przez moją pamięć twarze, scenki, uśmiechy, role, wiersze... Aż dziw, że moja pamięć tyle mieści, straszny w niej bałagan i groch z kapustą, czasem wypływa na wierzch coś całkiem niespodziewanego a czasem nie można się dogrzebać czegoś istotnego, ta pamięć żyje trochę własnym życiem... Oby jak najdłużej mnie nie zawiodła.

Ściskam mocno wszystkich tych, którym w ostatnim roku odszedł ktoś bliski, na pewno jutro o was pomyślę i odmówię Wieczne Odpoczywanie.    

Kureiry! Ja trochę od czapy - na pewno część z Was, zwierzolubnych, robi dla swoich zwierząt zakupy w Zooplusie. Jeśli tak jest, wchodźcie tam TYLKO przez banerek u Gosianki na blogu (górny prawy róg) oraz tędy, przez Kurnik - także prawy górny róg. Wam przecież wszystko jedno, a za każdy zakup przez Was zrobiony na konto Gosianki wpływa jakiś grosz. Nieduży, ale wiecie przecież, że grosz do grosza... Gosia prowadzi swój koci dom tymczasowy za własne pieniądze, nie korzysta z żadnych funduszy, nie zasila swojego "kociego" budżetu ze Skarpety. Zwierzolubni wiedzą, że wykarmienie i - przede wszystkim - szczepienia, odrobaczanie, kastracja i ewentualne leczenie, to są ogromne koszty. Możemy napełnić puste, kocie brzuszki nie ponosząc żadnych, najmniejszych nawet kosztów! Dziękuję!

piątek, 30 października 2015

Niby jesień...

Wszyscy jesień pokazują - to co, mam być gorsza? Też pokażę. Poza tym nowy wybieg jest potrzebny. Odepchnęłam dzisiaj trochę jesiennej roboty na gumnie. Aż żal zbierać i wyrzucać te piękne, kolorowe liście, aczkolwiek nie przesadzam z porządkami. Zwożę je w jedno miejsce i robię łóżeczko dla jeży, lub innej żywiny. A na wiosnę i tak cała polka zaczyna się na nowo. W ogrodzie - poza tym, że lecą liście - nie bardzo widać, że to jesień, przynajmniej tutaj, w Wielkopolsce. Kwitnie podbiał i rozchodniki, trawa się zieleni... W zasadzie już czekam na wiosnę. Za cztery, no dobra, za pięć miesięcy będzie można wyglądać bocianów! I znów będziemy pokazywać sobie co, gdzie i komu pięknie zakwitło. Będą tulipany, żonkile, bzy i konwalie! Piwonie! Jaśminy! Gumno o wschodzie, gumno o zachodzie, gumno prawie w kwieciu i gumno w kwieciu! Frodo z Wałkiem na memłonie kopiący doły, Frodo udrapowany na trawie:


Wałek na przyzbie wygrzewający się na słońcu...


Od razu lepiej mi się zrobiło. I ta powtarzalność jest piękna - wbrew pozorom. Jedyny (no, prawie) pewnik w tym zwariowanym świecie. Wyobrażacie sobie co by się działo, gdyby człek nie wiedział, jaka pora roku nastąpi za tydzień? Musiałybyśmy co i rusz kupować nowe buty - stosownie do okoliczności przyrody, że o torebusiach i reszcie nie wspomnę. A co z wymianą opon? Z płynem do spryskiwaczy? Pojechałabym - dajmy na to - do Miki w pełni lata, a wracałabym po tygodniu w zawiei i zamieci! Już teraz nie lubię się pakować na dłuższy wyjazd, a co dopiero w klimacie o tak dużym stopniu zmienności! Tak więc spokojnie czekam na wiosnę, co nie ma nic wspólnego z zakupem nowej torebusi.
Na jesień oczywiście:
(fot. Ognio)

(fot. Ognio)

(fot. Ognio)
 No i znów niezmiennie piąteczek. Niezmiennie życzę Wam pięknego weekendu, wszak jest on wyjątkowy!


Dołączam zdjęcie, które dzisiaj zrobiła moja koleżanka na stadionie niedaleko skoczni narciarskiej:)) Najwyraźniej murawa boiskowa sarenkom smakuje...
Mika

czwartek, 29 października 2015

Biała Kura wylądowała!

No i jest! Koniec, który wieńczy nasze dzieło! Generała Gosianka oraz ja ogłaszamy uroczyście, że od poniedziałku będzie można kupować kalendarze! 
To nasza radość i duma, o mało nie popękamy! Osobiście pękałam już przy analizowaniu Waszych inspiracji, a potem przy rysowaniu - ze śmiechu! Czy można wyobrazić sobie lepszą robotę?


Kalendarze są pełne dobrej energii, która aż się przelewa... Jesteśmy pewne, że spojrzenie na kury z torebusią odpędzi smutki (oby ich nie było!) choć na chwilę.

Obie ekipy - i ja z Miką, i Gosianka z Jolą - jesteśmy niezwykle dumne, że poprzez nasze blogi możemy pomagać zwierzętom.

Za Moimi Drzwiami kotki tymczasowe czekają na swoje stałe domy, możemy patrzeć jak zdrowieją, rosną, oswajają się, że zamiast wegetować w jakiejś zatęchłej piwnicy te wspaniałe, delikatne stworzenia zamieniają się w zadbane, najedzone, wychuchane i kochane kociska - to satysfakcja i radość nie do opisania! O nich opowiada kalendarz Poetyckie Kotki (PK) do którego wierszyki napisała nieoceniona Ninka. 

Przykładowa karta z kalendarza, już pokazywana, ale zdecydowałyście, że całości zobaczyć nie chcecie:



W Pastelowym Kurniku też dzieją się cuda. Skuteczność kurniczej społeczności jest niewiarygodna! Żeby w dwa dni znaleźć domy dla konia, trzech kóz, trzech psów, trzech kotów i stadka kur? Przecież to musi dziać się w sposób nadprzyrodzony! Oby to nigdy się nie zmieniło! Takich historii w 2015 roku było kilkanaście, a na kartach Białej Kury możemy je sobie w każdej chwili przypomnieć. Większość z nich została zainspirowana Waszym gdakaniem w Kurniku oraz zilustrowana Waszymi wierszykami.
Postanowiłyśmy mimo wszystko i wbrew Waszej woli troszkę się odsłonić. Poniższa karta to taki aperitif dla zaostrzenia apetytu:



To są zrzuty z ekranu, niestety słabej jakości. Musicie uwierzyć mi na słowo, że karty i rysunki na żywo wyglądają dużo lepiej. W końcu sama je rysowałam, hrehrehre!

Reasumując, mamy dwa kalendarze:
PK i BK - zapamiętajcie te skróty, przydadzą się przy zamawianiu.

Teraz wieści bardziej konkretne:
sprzedaż rusza w poniedziałek, pojawi się wtedy krótki post z konkretną instrukcją i numerem konta,
- niestety, cena kalendarza w tym roku będzie wyższa, a powody są dwa. W ubiegłym roku, pomijając "cołaski", na kalendarzach odnotowałyśmy stratę, koszty wysyłki, druku, kopert okazały się większe niż szacowałyśmy. Po drugie, żeby być w porządku z polskim prawem, Gosianka musiała założyć działalność gospodarczą, więc ZUS-y, srusy, itp - to też koszty. 

Dlatego z niejaką obawą informujemy Was, że w tym roku jeden kalendarz będzie kosztował 25 zł. Jest to cena wraz z kosztem wysyłki.  

Zamówienia wraz z dowodem przelewu można słać od poniedziałku na adres mailowy: bialakura527@wp.pl

I teraz ważna rzecz: przy okazji sprzedaży kalendarzy zbieramy "cołaski" = darowizny, do tzw. Skarpety, z której w ciężkich chwilach wyciągamy zaskórniaki by wspomagać potrzebujące zwierzęta i ich personel. Czasem potrzebny jest transport, pomoc w chorobie, sfinansowanie operacji, czy chociażby pomoc w wykarmieniu np. bezdomnych kotów. Skarpeta rusza wtedy na ratunek! W ubiegłym roku bardzo się przydała, o czym może opowiedzieć wielu z Was. Ja i Gosianka nie odmówiłyśmy nikomu, a wręcz przeciwnie - same proponowałyśmy pomoc tam, gdzie to było potrzebne. Pomaganie jest fajne! Podkreślę jeszcze raz, że my - organizatorki akcji nie wzięłyśmy z tego ani jednej złotówki. 

Jeśli zechcecie i w tym roku dołożyć "cołaska" do Skarpety, to super, to ekstra, to fantastycznie!
Gorąco zapraszamy, bo nigdy nie wiadomo kiedy i komu przydadzą się pieniądze. 

A więc dla jasności - potrzebne będą dwa przelewy i dwa numery konta;
- zapłata za kalendarze (proszę pisać w tytule przelewu za co, np.: 2 BK + 2 PK).
- darowizna (proszę pisać w tytule przelewu tylko słowo: darowizna)

Jeżeli dla kogoś to duży problem, prosimy, aby wysłał jedną kwotę na jedno konto (to od kalendarzy i odpowiednio ją opisał, np: 2 PK, 1 BK czyli 75 zł + darowizna 10 zł.

Darowizna jest oczywiście dobrowolna, nieobowiązkowa, nikogo nie będziemy rozliczać, itp, itd. Potrzebna jest tylko Wasza dobra wola i chęć pomocy. Tylko Wasze do nas zaufanie może tutaj zadziałać. 

Zapraszamy Was gorąco od poniedziałku, napracowałyśmy się, ale efekt jest o wiele lepszy niż w ubiegłym roku. Jesteśmy bardzo dumne, choć ciągle mamy chwile zwątpienia....


Jeśli ktoś chce zobaczyć całość, proszę pisać na adres: anka.wroclawianka@op.pl - Wyślemy zwrotnie kolaż z kartami wybranego kalendarza. Rozumiemy przecież, że część osób nie chce kupować (nomen omen) kota  w worku.

I jeszcze jedno, bardzo ważne! Nieśmiało i cichutko zastanawiamy się, czy może, ekhm, może ten, no, może znalazłby się sponsor(-ka) na koperty? Każdy grosik, każdziutki, bardzo nam pomoże, ułatwi i przyspieszy wysyłkę. Znalazłyśmy idealne, sztywne, tekturowe koperty, w których kalendarze doleciałyby do Was bezpiecznie. Jedna kopertka kosztuje złotóweczkę i pięć groszy.
Sponsora uhonoruję pastelowym rysunkiem:)

poniedziałek, 26 października 2015

Wychodzę z szafy

Proszę bardzo. Same chciałyście. Prosiłyście, prosiłyście, aż się doigrałyście. Nikt nie wierzył, że jestem zwalistym oblechem ze skołtunioną brodą po pas oraz z siekierą na podorędziu. Od jakiegoś czasu tego nie ukrywałam(-em), ale nie, nikt mi nie uwierzył. Niech to będzie przestroga - nie można wszak ufać do końca blogosferze. Okazało się na przykład, że także Rucianka, nasza miła, dowcipna Rucianka w gruncie rzeczy ma na imię Marcinek, który jest grubiutki, upierdliwy i ma 8 lat.
Przyznawać mi się tu zaraz, kto ma jeszcze coś do ukrycia!
Mogłam wyjść z szafy? Możecie i Wy!
Autoportret z ulubioną siekierką
No i proszę. Trochę perswazji i okazuje się, że - jak zwykle - mam rację. Wyszła z szafy i Ewa2.:
Jako wiedźma zawistna, z buteleczką naparu podtruwającego atmosferę.
Kto by pomyślał? Ewa2, ta wrażliwa na piękno istota!
Już czuję ten hardkor! Ujawniać się, a żywo!

Nareszcie prawdziwe oblicze Tupai. Wiedziałam, czułam to:

rys. Ewa2

Nuuudy...





 Z Wałkiem już tak łatwo nie poszło:


PS. Kogucie Honoris Causa z Salem - jakby co, zajrzyj do poprzedniego postu (tutaj) .Szkoda byłoby przegapić taką imprezę!

niedziela, 25 października 2015

Czas na odznaczenia

Długo biłam się z myślami, aż od wczoraj. Przespałam się z tym i właśnie podjęłam decyzję. Co to za Kurnik bez koguta? Czasem zajrzy jakiś, ale zaraz ucieka, czego nie pojmuję. Jesteśmy - hm - rozmowne, jak to Kury, ale przecież to nie jest wada?
Znalazł się wszak jeden Kogut odważny i do tego hojny. Wprawdzie się nie ujawnił (jeszcze) na łamach, ale może kiedyś to zrobi. Wiem, że bywa w Kurniku, chociaż po wielkiemu cichu. Aby go zwabić (powabem naszym oczywiście), Kapituła w postaci mnie i mnie postanowiła przyznać Czarownikowi z Salem zaszczytny tytuł Koguta Honoris Causa (w skrócie KHC) oraz wręczyć mu statuetkę Wielkiej Torebusi. Fąfary!!! Tadaaaaaaaaam:
KHC, w imieniu Kurnika serdecznie gratuluję!

piątek, 23 października 2015

Kury też miewają wychodne

Miałam dzisiaj wychodne. A co, kurze też się ślepe ziarnko czasem należy. Byłam otóż na koncercie Wojciecha Waglewskiego z Mateuszem Pospieszalskim i dwoma (prawie trzema, bo jeden był taki bardziej techniczno-instrumentalny, w dodatku kulawy) muzykami-młodziakami. Koncert był FAN-TA-STY-CZNY! Ostatnio lubiłam ich słuchać, zwłaszcza z ostatniej płyty z wokalem Pospieszalskiego właśnie. A "Weź mnie nad rzekę synu" po prostu zwala mnie z nóg. Jednak do dzisiaj nie byłam zagorzałą fanką, ale zdaje się, że to się zmieni. Chłopaki wymiatali, ale jak! Ludzie! Było tam wszystko: moc, energia, liryzm i ciary na plecach. I muzyka przede wszystkim. Trochę łomotu - co uwielbiam, ale piękny to był łomot. Wyjątkowo zgrabnie potrafią łączyć jazz (nie lubię) z rockiem, popem i czym tam jeszcze. Czułam, że grają z sercem, i że sprawia im to przyjemność, a to natychmiast przenosi się na widownię. Że Waglewski jest dobry, to wiedziałam, ale Mateusz Pospieszalski! Sama nie wiem, kto tu był gwiazdą. Jego wokal powala na kolana. Chłop gra ponadto na różnej maści saksofonach, na flecie, na klarnecie i po prostu jest niewiarygodny! Było tak pięknie, że ach! Nie pamiętam, kiedy tak emocjonalnie odebrałam jakiś koncert. Bo i słowa tu są ważne, a są piękne. Z niejakim wstydem przyznaję, że nie wiem, kto jest ich autorem, ale zaraz się dowiem. Chciałabym Wam załączyć jakiś fajny kawałek, ale chyba nie umiem. Jednak spróbuję, może się uda. No nie, tyle tam tego jest, że nie mogę znaleźć. Trudno. Jeśli kogoś zachęciłam - znajdzie.
Ku uciesze mistrz Waglewski rozpoczął koncert tymi słowy: Witam państwa na koncercie muzyki młodzieżowej. Ale nie wiem, czy państwo nie przepłaciło, bo tu jeden staruch i jeden kulawy...


Poza tym kalendarz przyklepany, zostały nam ostatnie poprawki - takie tam, wiecie - w lewo, w prawo, powiększyć, pomniejszyć itd. To, że jest niezły już wiecie, więc nie ma co nawijać. Się zobaczy i się oceni.
Ponadto dzisiaj spotkała mnie (nas) piękna niespodzianka. Pewien Czarownik z Salem - jak o sobie pisze - zresztą rzeczywiście z TEGO Salem, wpłacił tam-gdzie-wiecie datek aż nadto hojny. Tak hojny, że aż mnie zatkało i splątało i własnym oczom nie wierzyłam. Wiem, że bywa w Kurniku. Podziękowań nigdy za wiele, toteż czynię to raz jeszcze publicznie i na łamach. Czarowniku, bardzo Ci dziękujemy! Bardziej, niż bardzo!
A Wam życzę przepięknego weekendu!

środa, 21 października 2015

I koniec!

Skończyłam! Cały rok, 12 miesięcy! Mam nadzieję, że kalendarz będzie fajny i że Was nie zawiedziemy. Teraz buja się z nim nasza nieoceniona Marija, a na końcu bujać się będzie Gosianka. Już się buja.
Bardzo, ale to bardzo Wam dziękuję za współpracę. Nawet nie wiecie, jak bardzo mi pomogłyście - kalendarz będzie wspólnym dziełem i to nie jest przesada! Prawie wszystkie wierszyki i wizje zostały wykorzystane, przekonacie się o tym niebawem! Na razie nie mogę Wam zdradzić szczegółów, wszak zagłosowałyście za niespodzianką. Mogę jedynie pokazać kilka z pierdyliona szkiców - ku zabawie. Można zgadywać co i kto, a dla ułatwienia powiem, że tylko niektóre z nich doprowadziły mnie do finału:
Możecie czuć się w pełni usatysfakcjonowane i z dumą obnosić poczucie spełnionego obowiązku. Przy okazji dobrze się bawiłam! Dziękuję!

Suplement!

Spójrzcie na to kieszonkowe maleństwo. Może znów nam się uda?
W kozienickiej przechowalni na ratunek czeka wystraszone, kudłate maleństwo. Waży pewnie ok. 6 kg. Nie wiemy czy to sunia czy piesek. Malutkie i wystraszone, chowa się za budą. Łagodne ale bardzo przerażone. Po kwarantannie maleństwo zagrożone będzie wywózką do Radys. Bardzo prosimy o pomoc dla tej bidulki. W Radysach zginie wśród 3500 psiaków.
Kontakt z wolontariuszkami: Jola 605608220, Monika 517191276 lub ratujemypsy@wp.pl
Warunkiem adopcji jest zgoda na wizytę przedadopcyjną i podpisanie umowy adopcyjnej.

wtorek, 20 października 2015

Jeszcze jeden rąbek dzisiaj

Jeszcze jeden i ostatni!
Ostatni rombek, nie rysunek, niestety. Utknęłam na Frytce. Zatkało mnie i nic, nie mogę ruszyć z miejsca. Może za dużo o tym myślę i kręcę się w kółko jak - nie przymierzając - g... w przeręblu. Burość za oknem też nie sprzyja - nie skarżę się, nie, bo pada. Czuję jeno jak wraz z deszczem spada mi cukier we krwie, a to też nie pomaga. Organizm domaga się stymulatora w postaci czekoladki, tymczasem w domu nic, ani złamanego cukerka...
Już miałam przeszukiwać szafki, paczę, a tu:
To lepsze, niż wszystkie cukerki świata!


To my się z Tropikiem dołączamy z jesiennym zaspaniem i zadumą:




niedziela, 18 października 2015

Kto pada na kolana?

Wszystkie nasze zwierzaki padają - po tym poznaję, że to na pewno jesień. Tym razem padło na gościnne kolana Ogniomistrza:

Jak widać, robią to dwójkami, w różnych kombinacjach.
Bardzo proszę o kontynuowanie wątku Gucia, Lamy i Frytki.
Proszę się nie odwracać od Kurnika. Jeszcze tylko trzy rysunki. Chyba, że Mika napisze jakiś fajny tekst?

sobota, 17 października 2015

piątek, 16 października 2015

Co widać w powiększającym lusterku?

Od lat dręczą mnie dwa zagadnienia z pogranicza - jakby to ująć - fizyki i fizjologii. Pierwsze dręczące mnie zagadnienie jest następujące: jeśli temperatura ciała kota leżącego na moich kolanach wynosi około 38,5 stopnia, a moja temperatura (zakładając, że nie jestem rozpalona) 36,6 stopnia, to czy Grażynka czuje moje ciepło tak jak ja czuję jej? Czy wcale nie czuje, a wręcz ją chłodzę?
Drugie zagadnienie jest bardziej dramatyczne. A mianowicie: jeżeli patrzę na siebie w okularach i w powiększającym lusterku, świat postrzega mnie tak jak ja siebie widzę w tym cholernym lusterku i w okularach, czy - wolałabym taką wersję - tak jak ja widzę siebie bez okularów i bez lusterka?
Jeżeli jest na sali fizyk i/lub fizjolog, ew. okulista, będę wdzięczna za wyjaśnienie tych dwóch kwestii.
Mam dużo czasu na myślenie, ponieważ rysuję, rysuję, rysuję, a nawet psuję. Wczoraj w nocy, prawie że ostatni szlif na pracochłonnym rysunku omsknął się i po ptokach! Nie do poprawienia. Trzy godziny pracy w plecy. Nawet nie powiem, czyja to wizualizacja tak mi dała popalić. Nie będziemy tu personalizować. Ale rombek odsłonię, a co mi tam!
Poza tym dzisiaj piąteczek i pięknie pada, czego życzę tym, którzy tego potrzebują!

czwartek, 15 października 2015

Urodził nam się Kurczaczek!

A właśnie że wiedzą PrezesKury o narodzinach Kurczaczka CzeKo! Co Wy myślicie, że nie mam podglądu i podsłuchu? Wszystko wiem i wszystko widzę!!!
I uznałam, że takie wydarzenie zasługuje na specjalny post. Dowiedziałyśmy się o narodzinach w niecałe dwie godziny po fakcie! To wzruszające, omamuniu, i to jak! CzeKo, przyznaj się, że miałaś pod poduszką odpalonego laptoka! Czy wiesz, że Twój Synek waży dokładnie tyle samo, ile ważyła moja Córka? Co do grama i co do centymetra, bo i "wzrostu" miała tyle samo.
Bardzo, bardzo się cieszymy, że wszystko dobrze poszło. Tobie i Twojemu Synkowi życzymy przepięknego życia, niech rośnie zdrowy i piękny! My, Kurociotki będziemy Wam kibicować!
Taka na chybcika, bo nie da się ukryć, że kapkę nas zaskoczyliście, laurka dla Ciebie i Kurczaczka:


środa, 14 października 2015

Rombek III

Obiecałam - dotrzymuję! Fajerwerków z mojej strony nie ma się co spodziewać. Dopiero zjechałam do domu, a kilometry lecą. Splunąwszy w spracowane dłonie i zakasawszy rękawy kontynuuję dzieło.
A otóż i rąbek:
To nie błąd. To barwa ochronna na rompku!
I wiecie co? PADA DESZCZ! Całe popołudnie równo siąpi! Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę się tak cieszyć z paskudnej pogody! Punkt widzenia jednak zależy od punktu siedzenia:)))

wtorek, 13 października 2015